Wiele lat temu, małe miasteczko gdzieś na południu Polski... 

Jest czerwiec, zbliża się koniec roku szkolnego – przede mną piąta klasa technikum, a zatem rok stresów związanych z obroną pracy i maturą. Wraz z kolegami ze szkoły wybieramy się wieczorem do naszej ulubionej knajpki Fandango mieszczącej się na Rynku miasta. Bawimy się dobrze żartując z nauczycieli i różnych śmiesznych historyjek, jakie miały miejsce podczas mijającego roku szkolnego. Podchodzę do baru, za którym stoi kilka ładnych lat starszy ode mnie chłopak:

-  Piwo poproszę.

-  A osiemnaście lat jest? – pyta z wymalowaną na twarzy złośliwością.

-  Oczywiście – mruczę pod nosem, niezadowolona z upokorzenia, jakie mnie spotkało.

-  To proszę pokazać dowód.

-  Mam osiemnaście lat! – rzucam zirytowana, ale już szperam w plecaku (jak zawsze zawalonego zbyt dużą ilością absolutnie zbędnych przedmiotów) w poszukiwaniu dowodu. Z satysfakcją podtykam pod nos faceta zieloną książeczkę. Ten spokojnie ją studiuje, po czym – nadal ze złośliwym uśmieszkiem – pyta krótko:

-  Małe czy duże?

      Następnego dnia ponownie umawiamy się z kumplami w knajpce – tym razem jednak w celach edukacyjnych. Mam im wytłumaczyć przebieg zmienności funkcji i wyjaśnić sposoby rozwiązywania zadań z tejże dziedziny. W pustym – z uwagi na poranną porę - pubie znów ten sam mężczyzna. Dowiaduję się, że czasami pomaga koledze – właścicielowi baru. Przysiada się do stolika obok, niemal naprzeciwko mnie i bezczelnie przysłuchuje się moim wywodom, udając przy tym, że czyta książkę. Książka jednak – niemal jak na klasycznych komediach – odwrócona jest do góry nogami... [od Irka - ja tam akuratnie pamiętam, iż książka była ok i była to mechanika kwantowa Landaua]. Kilka dni później umawiam się z barmanem na spotkanie. Punktualnie o 17-tej stawiam się w umówionym miejscu, którym jest... cmentarz. Facet się spóźnia i już już mam się odwrócić i pognać z powrotem do domu, gdy nagle zjawia się. Spokojnym, charakterystycznym chaplinowskim krokiem zbliża się do mnie, miętoląc w ręce jakąś gazetę. Patrzę na niego i nie mogę uwierzyć... Facet ma na sobie sweterek w gwiazdki, ręczną robótkę niemiłosiernie powyciąganą ze wszystkich stron, pozaciąganą i generalnie nie pierwszej młodości... Ze spokojem oświadcza, że musimy się przejść oddać jego koledze gazetę. Nie muszę dodawać jaka jestem wściekła! Dobrze, że jest sobota i nie ciągnie mnie na przykład do urzędu skarbowego, żeby załatwić jakieś swoje sprawy! Naburmuszona ruszam za tym „bezczelnym typem” i w myślach obmyślam zemstę, jaka się na nim dokona za tyle oznak lekceważenia młodej damy. Po załatwieniu sprawy gazety proponuje przejazd pociągiem na trasie: Sosnowiec – Katowice. Zaiste rewelacyjne miejsce na pierwszą randkę: brudny, duszny pociąg na trasie, której przejechanie autobusem zajęłoby maksymalnie 15 minut... Jednak ponieważ generalnie lubię jeździć pociągami przystaję na tę dziwaczną ideę w duchu obiecując sobie, że umówiłam się z rzeczonym przedstawicielem płci przeciwnej pierwszy i OSTATNI raz.

Tak też odbyliśmy naszą pierwszą wspólną podróż... Relacje a przede wszystkim zdjęcia z kolejnych wyjazdów – w góry i niziny, miasta i wsie polskie i nie tylko – znajdziesz na naszej stronie, której gościem właśnie jesteś:)

 Pozdrawiamy.

Dominika