A A A

Boże Narodzenie pod palmami czyli Wyspy Zielonego Przylądka oczami Sierściuchów

Kiedy Irek zaproponował wyjazd do Afryki na Święta zgodziłam się automatycznie będąc pochłonięta myślami nad organizacją spotkania dla dzieciaków z Domu Dziecka.

Groźnie zrobiło się wówczas, gdy zaciągnął mnie do zaprzyjaźnionego biura podróży, aby wykupić bilet lotniczy i ubezpieczenie – resztę mieliśmy zorganizować sobie sami. Gdy termin wyjazdu zaczął się niebezpiecznie zbliżać, pomału ogarniała mnie panika… Co? Afryka z dwuletnią Jadźką? Co? Wyspy położone przy Czarnym Lądzie? Informacje na stronie MSZ też nie napawały optymizmem: szczepienia zalecane takie to a takie, zagrożenie malarią: małe (MALARIA???!!! To tam jest MALARIA???!!!) Histeria sięgnęła zenitu, gdy mimochodem spytałam Irka o wyżywienie – zakładając, że mamy wykupiony pełen pakiet: śniadanie, obiad, kolacja. W odpowiedzi usłyszałam: nie wiem, ale pewnie da się tam gdzieś coś zjeść… Wtedy poznałam w pełni znaczenie słowa: panika!

Na szczęście okazało się, że większość moich złych myśli, przeczuć i wrażeń była niepotrzebna. Malutka wyspa Sal okazała się prawdziwym rajem dla rodzin z dziećmi – w większości z Europy Zachodniej, zwłaszcza tych nastawionych na leniuchowanie. 4 baseny (dwa dla maluchów), plaża, wyżywienie i napoje w opcji All inclusive sprawiły, że czuliśmy się jak na prawdziwych wakacjach. Dzięki wynajętemu samochodowi udało nam się zwiedzić całą tę maleńką wyspę i popodglądać troszkę jej mieszkańców, odwiedzić stary port i nieczynną kopalnię soli, pojeździć po pustyni  autem terenowym, zobaczyć piękne klify i… choinkę z butelek typu pet. Palące słońce łagodziła nieustająca lekka bryza oceaniczna, dzięki czemu temperatura odczuwalna była idealna: ciepło i przyjemnie, ale bez lepkości charakterystycznej dla pobytów np. w Egipcie. Jednym słowem sielanka… No prawie… Afryka to Afryka i swoich interesów musicie pilnować sami – nie liczcie na pełne zrozumienie lokalersów. No i jeszcze jedno: pilnujcie swoich portfeli, telefonów i innych wartościowych przedmiotów – nawet w pokoju pięciogwiazdkowego hotelu… ;-)